Dzień drugi II
	No popatrzcie! Przy takich wstępnych przymiarkach do twórczości, za troszkę będzie pora lunchu! Pewnie Krysieńka się jakoś objawi. Szybciutko gimnastyka. Po coś były w walizce te hantle i ekspander.  Potem prysznic. Nie będę przecież przy damie skrzypiał starymi gnatami  i śmierdział.
	„Nie przebierzesz się…?” A niech to…! Przebiorę się. Świeże bokserki, całkiem świeża i pachnąca praniem, flanelowa koszula w kratę. Po dżinsach nie poznać, że to wczorajsze. Zresztą, dzisiejsze wyglądają identycznie. Nigdy nie wiem, które wkładam, bo mają identyczne skórzane paski z kowbojskimi klamrami. A w kieszeniach niczego nie noszę, bo potem jest kłopot z wyciąganiem. Sweterek pod samą szyję, aby tylko kołnierzyk wystawić. Koszula nie wymaga wtedy prasowania. No, marynarka jest potrzebna. Portfel gdzieś trzeba wetknąć. Klucze od autka i apartamentu. Chusteczki higieniczne. McGyvera, komórkę służbowa, komórkę prywatną…  Marynarka od tego wszystkiego robi się o dwa kilo cięższa.
	To już jestem przebrany na lunch?
	Zadzwonić.
 – Cześć, Krysiu… Zjemy razem lunch? Właśnie się wybieram…
 – Aaa… mógłbyś beze mnie?  Mam tu pilną korespondencję do załatwienia…
 – No pewnie…   Nie będę miał wyrzutów sumienia, że ja się obżeram normalnymi, szkodliwymi rzeczami, a ty jakimś dietetycznym zielskiem…
	 Właściwie to dzisiaj za bardzo ciebie nie potrzebuję… Nie musisz tej korespondencji załatwiać na chybcika, ze względu na mnie…
 – Dzięki…
 – A nie ma za co. Odezwij się jutro, jak się uporasz… To pewnie przez to, że Wiktor też gdzieś dzisiaj wyjeżdża…
	Trzeba asystentce podsunąć jakąś wymówkę, uzasadniającą jej niemożność asystowania. I kto powie, że ja nie mam pojęcia o korporacyjnych zachowaniach?
 – No, tak…
	Bystry jednak, Rysiu jesteś. I dziewczyna powinna ci być za to wdzięczna, jak nie wiem co! Ale pewnie nie będzie aż na tyle, żebyś miał z tego jakieś ekstra pożytki. Brak chemii.
	Właściwie, to ona mężatka?  Może tylko, od zawsze, beznadziejnie, przy Stasiu? A może i nadziejnie? Wiktora traktuje jakby z dystansem. Jak belferka. Za młody dla damy?
	Tym razem, w porze lunchu, w zajeździe jest trochę ludzi… Sądząc po pustym parkingu, na piechotkę mogli tu przyjść tylko Fetusonowcy. Bo skąd mieliby inni? Nawet Karol jest….
 – Dosiądź się do mnie… Karol!
 – A pewnie… Cześć
 – Cześć. Będziesz odwoził Wiktora?
 – Nie. On woli swoim jechać na lotnisko. I sam pilotuje. 
To nawet wolę, że sam leci. Nie lubię się bać w powietrzu. A on nie lubi jak ja siedzę za sterami.
	A tak w ogóle, to ja jestem kierowcą i pilotem Szefa. Do Wiktora nic nie mam… On do mnie też. Ale latanie, to co innego. On ma wylatane może sto godzin… Przynajmniej na papierze. A ja ponad trzy tysiące… Szef mnie ściągnął z takiej niemieckiej firmy, gdzie za latającą złotówę robiłem prawie sześć lat.
 – To ile ty masz lat?!
 – Czterdzieści… z kawalątkiem…
 – Po wyglądzie to myślałem że z dziesięć mniej!
 – Jak się wcześnie ożenisz i potem zaraz rozwiedziesz, to nie będziesz miał powodów do zmarszczek na czole i smętnych bruzd kolo nosa.  Co zamawiasz?  Kelner ma nie tylko nas do nakarmienia w ciągu godziny.
 – Lubię konkrety. Te kołduny w rosole, pieczeń wolową z  żelaznymi kluskami… Ty wiesz, że mają tu szefa kuchni takiego, co umie te same rzeczy co moja babcia?
 – Pewnie, że wiem. Bo rządzi w kuchni naprawdę babcia, tego młodzika co kelneruje…
	Lunch, nawet najmilszy szybko przypomina, że czas wracać do roboty.
 – To jak teraz nie ma żadnego z szefów to masz więcej luzu, Karol…
 – Luzu? Mam na stanie oba lincolny. Stoją dość daleko od siebie. Poza tym jest jeszcze merc Szefa i landrover. Zajęcia mi nie brakuje.  No i samolocik… Mechaniory, to mechaniory, ale to ja tym latam. I lubię mieć stale konkretną robotę. I lubię ją zrobić porządnie. Dlatego Szef płaci mi nie gorzej, niż zarabiałem w Niemczech. Idziemy?
 – Czemu nie?
	Wyglądało na to, że Karol Stasia jakoś lubi. Jako Szefa. A Wiktora mniej. Jako pilota.  I co tu obsmarować, żeby z tego coś wyszło? No, nawet jak to wrzucę na bloga. Nazwy i nazwiska zamaskowane… Niech nawet Krysia wyzdradzi… na mnie się Karol obrazi? Ale Wiktor na Karola może… To co? Ja jestem po to, żeby tu taki kij w mrowisko wetknąć? Krysię przecież troszkę zatelepało!
	I co tu robić do obiadokolacji?
 
          
      
komentarze
Panie Ryszardzie!
Coś krótkie zrobiły się te notki.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 03.02.2012 - 23:05Długośc notek
Specjalnie takie krótkie, żeby starczyło mi ich na dni w których wena nie dopisuje, albo do komputera przymarzam. Myślę, że zbyt długie teksty na blogu na jeden raz, czyta sie niewygodnie. A krotkie to sie skończy zanim człowiek sie ostatecznie rozczaruje do autora.
Ryszard Katarzyński -- 05.02.2012 - 20:15Panie Ryszardzie!
Ale z Pan kokiet! Przecież to się świetnie czyta.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 05.02.2012 - 22:17