No bo jakże inaczej nazwać blog w tym wielkim gmachu TXT jak nie swoistym rodzajem prowadzonego zapisku o stanie ducha i jego harcie lub rozhartowaniu?
Szuflady otwieram co jakiś czas, tam kartek zapisanych literkami stosy całe. Otwieram szafkę w niej pudła, w nich dyskietki – stare dzieje – i też tylko rzucam okiem, jakbym nie miał odwagi zajrzeć do środka. 
Wiem tylko, że kiedyś sporo pisałem nie to co teraz. Wtedy byłem na fali, jak się to mówi; dziś walczę z prądem, a wiadomo, ten choć niewidoczny kopie i nawet zabić potrafi… 
Spoglądam na telefon, od dawna już milczy. Zaglądam, bardziej z przyzwyczajenia, siły nawyku do poczty e-mail i … przecież wiem, że nikt nie pisze skoro ja przestałem, to po jakimś czasie inni uznali, że dłużej pytać nie warto.
Ktoś z nielicznie ostałych się znajomych niedawno wspomniał niby od niechcenia: – wiesz kiedyś miałeś jaja, pisałeś jak należy, szedłeś tam gdzie innym się  marzyć nie śniło nawet. Powiedz co, kto cię tak naprawdę złamał?
Nie wiem – odpowiedziałem. Skłamałem.   
Ktoś, jakby po złości, albo chcąc mnie zmotywować, przesyła mi link z tym starym jak świat tekstem, o którym już dawno zapomniałem, albo też pamiętać już nie chcę. 
Gdzie jestem dziś?  
Ale klikam i czytam. 
Czy to ja? 
No tak, widocznie kiedyś miałem …
 
          
      
komentarze
Marku, trochę bez związku,
a trochę może w związku z tekstem.
Taka refleksja, nie moja, ale myślę podobnie:
Pozdrówka jak zwykle serdeczne, no.
grześ -- 18.08.2009 - 20:50